Recenzję przeczytacie na portalu:
:)
Zło,szatan, demony, opętania, uwolnienia, egzorcyzmy, obrzędy - to jakby ciemna strona wiary, wielokrotnie omijana w dyskusjach przez osoby wierzące, jak i samych księży. Ma się wręcz wrażenie, że (bynajmniej w Polskich wioskach) tkwi cicha umowa: "nie wywołuj wilka z lasu". Co ciekawsze, mimo iż o egzorcyzmach, opętaniach mówi się i pisze znacznie więcej niż w latach wcześniejszych, wiele osób woli korzystac z pomocy wróżek, wróżbitów, kart tarota, miejscowych wiejskich "czarowników" i zamiast wpierw udac się do księdza wędrują tłumnie (mimo iż oficjalnie nie wierzą w czary) do miejscowych "szamanów", a to wylewających wosk nad głową, a to szepczących niezrozumiałe wyrazy przy ciele lub koszulce ofiary w celu wypędzenia złych mocy.
„To nie jest dom starców, powiedzieli, to tylko miejsce, gdzie się żyje i korzysta z pomocy, wiesz, nowoczesne. Będą Ci tam pomagać tylko w miarę potrzeby, a potem kiedy będziesz coraz starszy…”
„…nawet podczas ciężkich chwil ważne jest, by pamiętać, że są one normalną częścią naszego zmiennego losu, nie warto lecz zbytnio się nimi przejmować. W gruncie rzeczy każdy z nas albo właśnie przechodzi kryzys, albo z niego wychodzi, albo zmierza w jego kierunku. Kryzys? To zaledwie jeden z wielu czynników składających się na życie.”
Neil Gailman. Tego autora zna bardzo wielu czytelników. Ja natomiast po raz pierwszy zetknęłam się z jego twórczością stosunkowo niedawno, dlatego śmiem domniemać, iż istnieją jeszcze osoby, takie jak ja. Osoby, które „gdzieś” być może słyszały tutuł „Nigdziebądź” lub „Koralina”, ale nie przywiązały do nich szczególnej uwagi. I tak było ze mną, do czasu, gdy przeglądając półkę założyciela portalu nakanapie.pl, natrafiłam na intrygujący tutuł: „Księga cmentarna”. Mogę powiedzieć śmiało, że to dzięki kanapie odnalazłam Neila Gailmana.
Dla laika wydaje się być to sytuacją pozytywną, dającą nadzieję, że to jeszcze nie koniec, że można oszukać śmierć. Niestety to co nieuchronne, nie może być odwlekane w nieskończoność. Medycyna mimo szybkiego rozwoju od lat 50-siątych XX w. w obliczu śmierci wciąż leży w powijakach. Złe, czy zbyt późne diagnozy, leczenie obarczone komplikacjami, złożoność choroby nie kończącej się na jednym organie-to jedno. Drugie to umiejętności szybkiego i celowego działania lekarzy, ale również bezduszność systemu wg. którego działają ośrodki zdrowia.
W czerwcu 2011 roku ukazała się na rynku kolejna książka Piotra Kołodziejczaka – dziennikarza sportowego, kompozytora muzyki (również do swoich powieści), członka dwóch twórczych stowarzyszeń, Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczpospolitej i Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich. Dotąd autor wydał pięć innych powieści, tj.: „Wschody do nieba”, „Klępy śpią”, „Nie rób mi tego”, „Puść już mnie”, „ Bo wiesz…”. Pisarz porusza odwieczne problemy relacji damsko – męskich, nadziei, miłości, a przede wszystkim nawiązuje do życia codziennego osadzonego w obecnych realiach.
Jestem (niestety) rozczarowana. Początek książki zapowiadał niezwykle miłe chwile z lekturą i chyba jedynie ten otóż początek pozwolił mi dotrwać do końca. Spodziewałam się zupełnie innego rozwinięcia, ba myślałam, że powieść będzie zupełnie innego rodzaju.
Schmitt zawarł w książce zbiór krótkich pięciu historii-różnych historii, ale sprowadzających się do jednego mianownika. Mimo iż licznik to wiele postaci, w różnych sytuacjach życiowych, z różnymi doświadczeniami, to wspólne jest dla nich odczuwanie silnych emocji.
Okazuje się, że na pozór młoda osoba, może w sobie dobrze znany metafizyczny sposób postrzegac moment śmierci. Ale nie o sam moment śmierci chodzi. Raczej o wydobycie esencji, w jaki sposób docieramy do nieuchronnego momentu w życiu i co temu towarzyszy.
Oceniam książkę na bardzo dobrą. Dlaczego? Ponieważ zaskoczył mnie debiut pisarki. Debiuty są startem w pisarską przyszłość lub nie. Z pewnością falstartem nie jest książka Haley Tanner.